NOWA ZELANDIA 2010


W kraju Długiej Białej Chmury



DZIEŃ 1

Auckland

Po 26 godzinach lotu z międzylądowaniem w Singapurze i w Sydney dotarliśmy wreszcie na drugi koniec świata, gdzie zaczęła się przygoda naszego życia.

W Auckland powitano nas słowami:

Welcome to the best country in the world!

Kiwi - jak sami nazywają siebie nowozelandczycy - są dumni ze swego kraju, co zamierzaliśmy dogłębnie spawdzić w następnych czterech tygodniach.

Mimo zmęczenia po długiej podróży i przesunięcia czasu o 11 godzin, nie mieliśmy ochoty na spędzenie popołudnia w hotelu. Wybraliśmy opcję zwiedzania miasta i podziwiania zachodu słońca z 328 metrowej SkyTower

Tak dobrze rozpoczęty urlop należało oczywiście przypieczętować dobrym jedzonkiem i próbą nowozelandzkiego piwa Speight’s.


DZIEŃ 2

Paihia

Hałas dochodzący z korytarza hotelu wyrwał nas o 5:05 ze snu.
A zatem długi dzień przed nami...

Plan był następujący: dziś Paihia.  

Po drodze podziwialiśmy w Parry Kauri Park 800-letnie drzewo Kauri, a także przywitaliśmy Pacyfik na Cape Rodney-Okakari Point Marine Reserve.

Zanim dotarliśmy do celu, zatrzymaliśmy się na pięknej plaży, gdzie zrobiliśmy piknik próbując pysznych serów i tamtejszego czerwonego wina.

Na chwilę uwagi zasłużyły także nie-zwykłe toalety publiczne Hundertwasser w miejscowosci Kawakawa, które zostały zaprojektowane przez austriaka Friedensreich Regentag Dunkelbunt Hundertwasser.

Paihia przywitała nas deszczem, więc przy barowej pogodzie pokusiliśmy się o BBQ i piwko.


DZIEŃ 3

Urupukapuka Island

Ten dzień był pełen wrażeń.

Z przystani w Paihia wypłynęliśmy łodzią na archipelag 144 wysp.
Na jednej z nich mieliśmy spędzić rajskie 24h. Po drodze spotkaliśmy albatrosy i delfiny, które towarzyszyły nam w podróży na Motukokako Island, gdzie podziwialiśmy Cape Brett oraz The Hole in the Rock.

Po dotarciu na malowniczo położoną na Pacyfiku wyspę Urupukapuka kąpaliśmy się w lodowatej wodzie, spacerowaliśmy po pastwiskach oraz wzdłuż kamienistego wybrzeża, a także jedliśmy soczyste pomarańcze prosto z drzewa.

Nocą, z daleka od lądu, mieliśmy okazję podziwiać rozgwieżdżone niebo południowej półkuli ziemi.


DZIEŃ 4

Urupukapuka Island Auckand

Po śniadaniu wybraliśmy się na mały trekking po wyspie rozkoszując się pięknymi widokami. Wypożyczyliśmy także kajak i słuchając szumu oceanu popłynęliśmy na Poroporo Island.

Z żalem opuściliśmy wyspę Urupukapuka udając się do Native Bird Recovery Center, by zobaczyć gadające ptaki Tui i pogłaskać Kiwi o imieniu Sparky.

Późnym popołudniem dotarliśmy do Auckland, gdzie kontynuowaliśmy zwiedzanie City of Sail.


DZIEŃ 5

Owhango: Blue Duck Lounge

Rankiem opuściliśmy Auckland, by udać się na farmę w głąb Nowej Zelandii. Blue Duck Lounge – tego nawet nie ma na mapie!!!

Po dotarciu na miejsce wyruszyliśmy jeepami na poszukiwanie niebieskich kaczek. Jechaliśmy krętą drogą wzdłuż kanionu, przez pastwiska i lasy, a także wiszącymi mostami.

Zatrzymaliśmy się na łące, gdzie stoi oryginalnie zachowany 100-letni dom i kilka uli. To właśnie stąd pochodzi jeden z najlepszych miodów na świecie: Manuka Honey.

Podczas 3 godzinnej wyprawy odnaleźliśmy nie tylko niebieskie kaczki, ale także pięknie śpiewające ptaki tui.

Stroma i wąska ścieżka zaprowadziła nas do podnóża wodospadu, gdzie czekały na nas kajaki. Ten widok na zawsze pozostanie w naszej pamięci – wąski kanion, wzdłuż którego płynęliśmy i szum wody spływającej pionowo po kamienistych ścianach do rwącej rzeki...

Po dniu pełnym wrażeń czekała na nas wyśmienita kolacja, a mianowicie gulasz z kozy. Na deser marshmallows z ogniska.

Czy jest piękniejszy zakątek świata?

Więcej informacji o Blue Duck Lounge


DZIEŃ 6

Tongariro National Park

To był ciężki dzień, ale jeden z najpiękniejszych.

Budzik zadzwonił o 6 rano, byśmy mogli wcześnie dotrzeć do Tongariro National Park. Na choryzoncie zobaczyliśmy trzy aktywne wulkany: Tongariro, Ngauruhoe i Ruapehu. To oznaczało dla nas tylko jedno: Tongariro Alpine Crossing, czyli dystans 19,4km do pokonania.

Magia tego miejsca polega nie tylko na tym, że tu kręcono film Władca Pierścieni, ale na spektakularnym krajobrazie, jaki odsłonił się przed naszymi oczyma. Świat jest piękny!

Każdy krok był czystą przyjemnością, a trekking wydawał się wręcz za krótki. Dlatego też postanowiliśmy zdobyć szczyt wulkanu Mt Tongariro (1967m), skąd rozciąga się nieskończenie piękna panorama na „Krainę Mordor” i jezioro Taupo.

Po 8h wędrówki schłodzone do idealnej temperatury 4ºC piwo smakuje wyjątkowo dobrze, a my piliśmy je w jaccusi pod gołym niebem :-)

Czy można czegoś więcej chcieć od życia?


DZIEŃ 7

Taihape Wellington

Po wczorajszym trekkingu odczuwaliśmy lekkie zmęczenie, poniekąd to nie zniechęciło nas do spróbowania typowych dla Nowej Zelandii zwariowanych rzeczy. Pierwszą był rzut kaloszem w dal w miejscowości Taihape, ale o dreszczyk emocji przyprawił nas Flying Fox, a dawkę adrenaliny dostarczył nam skok Bungy z 80m w Mokai Gravity Canyon.

Późnym popołudniem dotarliśmy do Wellington, gdzie zwiedzaliśmy Muzeum Narodowe Te Papa Tongarewa, a także centrum stolicy.


DZIEŃ 8

Abel Tasman National Park: Marahau

Nadszedł moment, by opuścić północną część Nowej Zelandii i promem przeprawić się przez cieśninę Cooka na południową wyspę, którą zamieszkuje zaledwie 25% populacji Kraju Kiwi.  

Po dotarciu do Picton udaliśmy się do oddalonej o 40 km winnicy Nautilus, by skosztować nowozelandzkiego wina. Po degustacji udaliśmy się w dalszą drogę, która prowadziła nad Morze Tasmańskie do Abel Taman National Park. Zakwaterowaliśmy się w The Barn – dość oryginalnym miejscu, niemniej jednak bardzo urokliwym. Mieszkaliśmy w małym bungalow z widokiem na Sandy Bay, obok którego znajdował się stół bilardowy, kominek, trzy wanny pod gołym niebem i otwarta kuchnia z BBQ.

Wieczór spędziliśmy na spacerze wzdłuż wybrzeża i na piwkowaniu przy kominku pod rozgwieżdżonym niebem.


DZIEŃ 9

Abel Tasman National Park: Marahau

Ten dzień zapowiadał się interesująco.

Wybraliśmy się na przejażdżkę Aqua Taxi, podziwiając po drodze Split Apple Rock i wyżeźbione przez naturę zatoki.

Po dotarciu na przepiękną plażę Anchorage czekał nas 11 km trekking wzdłuż wybrzeża. Stamtąd udaliśmy się najpierw w stronę wodospadu Cleopatra Pools, gdzie kąpaliśmy się w lodowatej wodzie. Podczas spaceru byliśmy zauroczeni nie tylko śpiewem ptaków, ale także turkusową wodą, złocistym piaskiem plaż i soczystą zielenią lasu.

Chyba zaczynamy rozumieć znaczenie słów, jakimi przywitano nas pierwszego dnia na lotnisku...

Po dotarciu do The Barn czekało już na nas BBQ, gdzie mieliśmy okazję spróbować nowozelandzkiego przysmaku, a mianowicie zielonych muszel.

Poznaliśmy też kilku backpacker, z którymi spędziliśmy miły wieczór przy ognisku i opowieściach z całego świata.


DZIEŃ 10

Hanmer Springs

Po obfitym śniadaniu zabraliśmy się do pracy (o ile tak to można nazwać). Razem z Aerial, managerem The Barn, zasadziliśmy w Abel Tasman drzewo – może kiedyś tam wrócimy i zobaczymy jak urosło? Około 10ºº udaliśmy się w dalszą drogę, która prowadziła do Hanmer Springs. Na piknik zatrzymaliśmy się w Nelson Lake National Park nad jeziorem Rotoiti.

Trasa, którą jechaliśmy była najpiękniejszą, jaką do tej pory widzieliśmy. Przy błękitnym niebie podziwialiśmy ośnieżone szczyty gór, krystalicznie czystą rzekę ciągnącą się kilometrami i miliony żółtych kwiatów, które dodawały magii temu niesamowitemu miejscu.

Popołudnie i wieczór spędziliśmy w SPA, gdzie temperatura wody wahała się od 29ºC do 42ºC.


DZIEŃ 11

Kaikoura Christchurch

Odprężeni i wypoczęci po wczorajszym SPA ruszyliśmy w stronę Kaikoura. Tam mieliśmy okazję podziwiać albatrosy i wieloryby, a także foki i lwy morskie wylegujące się na kamieniach u wybrzeża Pacyfiku.

Po tak spektakularnym spotkaniu z naturą ruszyliśmy w dalszą drogę do Christchurch, gdzie mieliśmy zaplanowany nocleg.


DZIEŃ 12

Christchurch Cromwell

Dwie godziny poświęciliśmy na zwiedzanie Christchurch, po czym wsiedliśmy w auto i ruszyliśmy w stronę Queenstown.

Jechaliśmy Highway 8, podziwiając cudowne widoki i najwyższy szczyt Nowej Zelandii - Mount Cook.

Po drodze zatrzymywaliśmy się wielokrotnie, by robić zdjęcia i uwiecznić piękne krajobrazy na zawsze.

Nocleg spędziliśmy nad jeziorem Dunstan koło miasteczka Cromwell.

DZIEŃ 13

Queenstown Te Anau

Dziś mieliśmy trochę stresujący poranek, gdyż w aucie nie działał gas, co wiązało się z brakiem nie tylko ciepłej wody pod prysznicem, ale także porannej kawy. Na stacji benzynowej w Cromwell wymieniliśmy butlę z gazem na nową, by sprawdzić, czy nasza jest jeszcze pełna. Pracownik tamtejszej stacji nie umiał nam pomóc, więc lekko przerażeni zadzwoniliśmy do naszej wypożyczalni i przedstawiliśmy zaistniałą sytuację. Podano nam adres mechanika samochodowego w Queenstown, który już na nas czekał i ku naszemu zdumieniu rozwiązał problem w 5 minut. Serwis był super!

Popołudnie spędziliśmy w ogrodzie botanicznym w Queenstown i nad malowniczym jeziorem Wakatipu w Sunshine Bay.

Stamtąd ruszyliśmy w stronę fiordów, a na nocleg zatrzymaliśmy się nieopodal Te Anau.

Kuchenka działała bez zarzutów, więc przyrządziliśmy obiadokolację, do której - siedząc nad brzegiem jeziora - piliśmy czerwone wino.


DZIEŃ 14

Milford Sound Queenstown

Budzik zadzwonił o 6.30, gdyż chcieliśmy zdążyć na zadzwonił o 6.30, gdyż chcieliśmy zdążyć na rejs statkiem, który odpływał o 9.15 z Milford Sound. Na pokładzie było zaledwie sześciu turystów i my – genialnie! Powód: wczesna godzina.

Z zachwytem podziwialiśmy spektakl, w którym główną rolę odgrywała Matka Natura. Przepiękne fiordy i tysiące wodospadów wynagradzały nam brak słońca i lekką mrzawkę, która towarzyszyła nam podczas podróży. Niezapomniane przeżycie.

W drodze powrotnej wielokrotnie zatrzymywaliśmy się w punktach widokowych, znajdujących się na trasie Milford Sound - Te Anau. Jednym z najciekawszych okazał się The Chasm - kilkuminutowy trek prowadzący do wodospadu. Tam po raz pierwszy spotkaliśmy papugi Kea, które nadzwyczaj ufnie podchodziły do nas na wyciągnięcie ręki.

Wieczór spędziliśmy w Queenstown i nad jeziorem Wakatipu.


DZIEŃ 15

Queenstown Haast  

Queenstown - miasteczko sportów ekstremalnych. Jedną z atrakcji była spektakularna przejażdżka Jett Boat po Shotover River Canyons, która najbardziej Darkowi przypadła do gustu. Potem był czas na kawkę nad brzegiem jeziora Wakatipu i kupno kilku pamiątek.      

W południe wyruszyliśmy w stronę Wschodniego Wybrzeża, zatrzymując się w Arrowntown i nad jeziorem Wanaka. Dłuższą przerwę zrobiliśmy nad zapierającym dech w piersiach jeziorem Hawea. Nad samym brzegiem urządziliśmy piknik i oddaliśmy się błogiemu nicnierobieniu, podziwiając piękno tego miejsca. Nic więc dziwnego, że w takim miejscu spotkaliśmy reżysera Petera Jacksona, który szukał miejsc do ekranizacji Hobbita.  

Od miescowości Makaroa do Haast zatrzymywaliśmy się wielokrotnie, by podziwiać ukryte w lasach deszczowych wodospady i słuchać śpiewu ptaków.

Zanim dotarliśmy do jeziora Moeraki, gdzie spędziliśmy noc w gęstym i pełnym dzikich odgłosów lesie, przejechaliśmy dwa possumy i mało brakowało, a mielibyśmy czołowe zderzenie z bykiem, który wyszedł na ulicę przed maskę naszego samochodu.


DZIEŃ 16

Kraina lodowców: Fox Glacier Franz Josef Glacier

Dziś – cali i nie przerobieni na parówki – obudziliśmy się w gęstwinie lasu deszczowego. Jak sama nazwa wskazywała – padało. Mimo nieciekawej pogody podjęliśmy wyzwanie trekkingu, który miał nas doprowadzić do Monro Beach nad Morzem Tasmańskim. Wybrzeże było cudowne, plaża kamienista i nawet pogoda zmieniła się na lepsze. Mieliśmy szczęście i spotkaliśmy fokę oraz jedyne w swoim rodzaju pingwiny żółtookie, które nic sobie nie robiły z naszej obecności. Dzięki temu mogliśmy obserwować je z bardzo bliska.

Stamtąd pojechaliśmy na lodowiec Fox, gdzie czekał nas godzinny marsz do jego podnóża.

Tego dnia podziwialiśmy także malowniczo położone jezioro Matherson, gdzie w tafli wody odbijały się najwyższe szczyty Nowej Zelandii. Widok jak z pocztówki...

Nocowaliśmy na polu campingowym we Franz Josef Glacier, skąd zamierzaliśmy wyruszyć następnego dnia na lodowiec, który w linii prostej oddalony jest o 15km od morza .   


DZIEŃ 17

Hokitika Rapahoe

Dziś wybraliśmy się na lodowiec Franz Josef. Niesamowite wrażenie zrobiła na nas bujna, soczysta zieleń, palmy i kompletnie niepasujące do śniegu i lodowca papugi Kea. No cóż... natura lubi płatać figle.

By móc dalej podziwiać piękno Nowej Zelandii udaliśmy się w stronę Punakaiki. Po drodze zatrzymaliśmy się na piknik w miasteczku Hokitika, gdzie jedliśmy najlepsze na świecie (zawinięte w gazetę!) Fish & Chips.

Droga wzdłuż Wybrzeża Wschodniego była imponująca i gdy zobaczyliśmy cudowną plażę w Rapahoe, spontanicznie podjęliśmy decyzję o noclegu. Tu zostajemy! Zaparkowaliśmy auto tuż przy brzegu morza, wyjęliśmy swoje krzesełka oraz schłodzone piwko i rozkoszowaliśmy się ostatnimi promieniami słońca.


DZIEŃ 18

Punakaiki – Westport Picton Wellington

Nie, to nie sen. Obudził nas szum fal. Otworzyliśmy oczy i przez szybę samochodu ujrzeliśmy kamienistą plażę. Kawa w takim miejscu smakowała wyjątkowo...

Niemniej jednak ruszyliśmy w dalszą drogę, by podziwiać Pancake Rocks & Blowholes, czyli „naleśnikowe skały” i niewielkich rozmiarów jaskinię w Punakaiki.

Gdy dotarliśmy do punktu widokowego Irimahuwhero wiedzieliśmy już, że to idealne miejsce na piknik. Jadąc wzdłuż linii brzegowej mijaliśmy malownicze zatoki, w których spotkaliśmy pingwiny żółtookie.

Po dotarciu do Westport zamówiliśmy bilety na prom, co było powodem stresującej podróży do Picton. Kompletnie zapomnieliśmy, że jadąc od Wschodniego Wybrzeża czekała nas przeprawa przez górzyste tereny, strome zbocza i kręte, wąskie drogi. Ograniczenia prędkości dochodziły do 15km/h, co nie było dla nas pocieszającą perspektywą. Czas uciekał nieubłagalnie, a kilometrów do celu pozostawało ciągle tyle samo. Jechaliśmy jak szaleni. Ale udało się. Dotarliśmy na czas i na terminalu w Picton byliśmy świadkami obławy na samochod, który stał tuż obok i czekał na wjazd na prom. Z przerażeniem patrzyliśmy na akcję zamaskowanych komandosów, którzy z karabinami i psami otoczyli nasze auto. Obawialiśmy się, że wywiąże się strzelanina, a my staliśmy na linii ognia. Scena jak z filmu, ale z happy endem. Bez żadnych dalszych przygód szczęśliwie dotarliśmy o 3.15 nad ranem do Wellington.

To był długi dzień...


DZIEŃ 19

Taupo

Droga prowadziła nas do Taupo. Z żalem oddalaliśmy się od południowej wyspy, choć wiedzieliśmy, że przed nami jeszcze wiele ciekawych miejsc i niezapomnianych przeżyć. Mijając ośnieżone szczyty gór i kratery wulkanów w Tongariro National Park wspominaliśmy nasz trekking sprzed kilkunastu dni.

Wieczór spędziliśmy nad brzegiem jeziora Taupo, gdzie przy piwku podziwialiśmy zachód słońca.


DZIEŃ 20

Rotorua

"Byłem szczęśliwy, że znalazłem się tak blisko Hadesu i zdołałem wrócić" - tak napisał George Bernard Shaw, który w 1934 roku odwiedził ten region Nowej Zelandii.

Nam też się udało...

Z zachwytem podziwialiśmy niecodzienny widok gorących źródeł i wybuchających gejzerów. W Wai-o-tapu Thermal Wonderland chodziliśmy po wulkanicznej, gotującej się ziemi. Kratery, jeziorka i bulgoczące błota mają tam piekielne nazwy, np. dom diabła, łazienka diabła lub kałamarz diabła. Niemniej jednak największą atrakcją parku jest The Champagne Pool i Lady Knox Geyser.

Stamtąd pojechaliśmy do Whakarewarewa, by bliżej poznać kulturę i życie codzienne rdzennych mieszkanców Aotearoa. W wiosce maorysów i w instytucie Te Puia ziemia się gotowała, wszędzie bulgotało, dymiło się, a niewielkie gejzery wybuchały co chwila.

W centrum Rotorua nie zastaliśmy odmiennego widoku. Zwiedzaliśmy Government Gardens i Tamatekapua, mijając po drodze gejzery i gorące źródła, które znajdywały się na prywatnych posesjach przed domami. Dziwny jest ten świat...


DZIEŃ 21

Ngaruawahia Whangarei Tutukaka

Opuszczając jeden z najbardziej geotermalnych obszarów świata byliśmy ciekawi kolejnych wyzwań, jakie czekały nas dnia następnego. Jechaliśmy w stronę Whangarei do niewielkiej miejscowości o nazwie Tutukaka, by nurkować tam, gdzie Jacque Cousteau.

Z przewodnika dowiedzieliśmy się, że w Ngaruawahia znajduje się rezydencja VI królowej maorysów Te Arikinui Te Atairangikaahu, która zmarła w 2006 roku, a władzę przejął jej najstarszy syn Tuheitia Paki. Szukaliśmy tego domu jeżdząc po całej miejscowości i pytając przechodniów o wskazanie drogi. Po niecałej godzinie udało nam się stanąć przed bramą wjazdową do posiadłości byłej królowej. Ku naszemu zaskoczeniu zostaliśmy wpuszczeni do środka i oprowadzeni po posesji. Z zaciekawieniem słuchaliśmy legend i opowieści o historii i kulturze maorysów. Podziwialiśmy także zdobienia ścienne w Kimiora i dzięki naszej przewodniczce zrozumieliśmy znaczenie tego miejsca.

W Auckland byliśmy tylko przejazdem, a w Whangarei podziwialiśmy jachty z różnych stron świata.

Tutukaka okazało się mniejsze niż się spodziewaliśmy, więc bez problemu odnaleźliśmy bazę nurkową Dive Tutukaka, która była powodem przybycia w to miejsce.

Wieczór spędziliśmy w urzekająco małej zatoczce, nie mogąc doczekać się jutra.


DZIEŃ 22

Tutukaka Paihia

Rano wyruszyliśmy ku nieznanej przygodzie.

Nurkowaliśmy przy oddalonych o 23km od brzegu The Poor Knights Islands. To było dla nas zupełnie nowe doświadczenie i przez chwilę mieliśmy mieszane uczucia, czy zanurzyć się w wodzie o różowym kolorze i konsystencji żelatyny. Powodem były meduzy. Po wyskoczeniu z łodzi nie wiedzieliśmy co jest gorsze: nieprzyjemne, galaretowate i klejące się do nas parzydełkowce, czy szok termiczny, jakiego doznaliśmy.

Pod wodą spotkaliśmy wiele interesujących zwierząt, takich jak manty, rekiny, ślimaki, oktopusy, mureny oraz całe mnóstwo innych ryb i rybek. 

Po dniu pełnym wrażeń udaliśmy się do znanego już nam miasteczka Paihia.


DZIEŃ 23

Urupukapuka Island Auckland

Z samego rana wypłynęliśmy łodzią na Bay of Islands w poszukiwaniu delfinów, które mieszkają w tej zatoce. Po raz pierwszy w życiu pływaliśmy z tymi ssakami, próbując wzbudzić w nich zainteresowanie. Niepowtarzalnym momentem był ich uśmiech pod wodą i sposób, w jaki na nas patrzyły. Wrażenie zrobiły na nas także dźwięki wydawane przez delfiny, które porozumiewały się między sobą.

Gdy zobaczyliśmy małą przystań na wyspie, do której się zbliżaliśmy, nie mogliśmy uwierzyć, że znów tu jesteśmy. To Urupukapuka! Miło było poleżeć pół godziny na plaży w ciepłych promieniach słońca. A myśleliśmy, że już nigdy w życiu nie zobaczymy tej wyspy...

Ciężko było nam rozstawać się z tym miejscem, więc po dotarciu do Pahia wypożyczyliśmy kajak, by popływać po zatoce i utrwalić w pamięci cudowne widoki oraz mile spędzony tu czas.

Obraliśmy kurs na Auckland, co oznaczało tylko jedno: powrót do Europy i szarej codzienności. Na otarcie łez pożegnaliśmy Ocean Spokojny w miejscowości Orewa, a City of Sail przywitało nas pod osłoną nocy.


DZIEŃ 24

Auckland

Nadszedł czas rozstania. Musieliśmy oddać nasze auto, które wszędzie nas zawiozło.

Wbrew swojej woli opuszczamy Nową Zelandię.

Przeżyliśmy tu niezapomniane chwile, podziwialiśmy piękno natury i żałujemy, że nasza wspaniała przygoda na drugim końcu świata dobiegła już końca.