A jednak marzenia się spełniają...

Wsiąść do samolotu z biletem w jedną stronę, zostawić za sobą bagaż przeszłości i udać się w nieznane.

Podjąć taką decyzję nie jest łatwo, zwłaszcza gdy ma się dobrą pracę, dom, przyjaciół, rodzinę i ponad trzydzieści lat w dowodzie osobistym. Ja postawiłam wszystko na jedną kartę, spakowałam plecak i ruszyłam w świat. Sama.

Przemierzyłam cztery kontynenty, odwiedziłam 27 krajów i przeżyłam niezapomniane chwile.

A to wszystko po to, by poznać bliżej siebie, by poczuć się wolna i zastanowić się co jest w życiu ważne. Moja podróż trwała siedemnaście miesięcy i był to najwspanialszy okres w moim życiu.

 

Była to lekcja, która pokazała mi, że wyjście poza strefę komfortu poszerza horyzonty i sposób myślenia. Dostrzegamy rzeczy, które nie przyciągają najmniejszej uwagi w naszej codzienności. Stoimy przed trzymetrową szafą i mówimy: „nie mam się w co ubrać”. Ja przemierzyłam świat z plecakiem, który ważył 12kg i niczego mi nie brakowało.

 

Wielokrotnie słyszałam, że jestem szalona, że nie mogę sama jechać do krajów Ameryki Południowej i Środkowej, gdzie rzekomo jest tak niebezpiecznie. Oczywiście należy zachować zdrowy rozsądek i zdać się na swoją intuicję. Nie możemy jednak wychodzić z założenia, że wszyscy ludzie dookoła nas są źli. Wręcz przeciwnie: jeśli otworzymy się na świat i otoczenie, doznamy wspaniałych przeżyć. I dlatego warto podrożować i realizować swoje marzenia. By poznawać nowe miejca i ich mieszkańców, by odkrywać barwną kulturę świata, by zbierać nowe doświadczenia.

Czas i przestrzeń potrzegałam w innym wymiarze. Wczoraj? Było super! Jutro? Skąd mam wiedzieć co będę robiła jutro? Najlepszym planem był jego brak.

Podczas mojej podróży zapominałam o czasie. Nie żyłam od weekendu do weekendu, a moje wakacje nie trwały dwa tygodnie. Nie istotne było, czy dziś jest poniedziałek, czy może sobota. Dziesięć godzin spędzonych w autobusie lub kilkugodzinny lot samolotem to pestka, bo fascynacja nowymi miejscami przezwyciężała trud i dystans, który należało pokonać, by przeżyć coś niezwykłego.

 

Samemu decydowałam o przestrzeni. Jednego dnia przemierzałam setki lub tysiące kilometrów, a następnego dnia czekał mnie zasłużony odpoczynek na hamaku z kokosem w ręku na jednej z najpiękniejszych plaż.

 

Wielokrotnie zadawano mi pytanie, czy nie jestem znudzona i zmęczona podróżowaniem. Ciągłą organizacją noclegów, środka transportu, wiz, podejmowaniem decyzji gdzie i co będę jadła, co będę zwiedzała, dokąd udam się następnego dnia... Ale przecież świat jest taki piękny i każdy jego zakątek jest inny. Ja znalazłam balans w mojej podróży, który polegał na ciągłej zmianie i szukaniu czegoś nowego. Po kilku dniach spędzonych na wybrzeżu robiłam trekking w górach, wspinaczkę na wulkan, przejażdżkę jeepem po pustyni, zwiedzałam metropolie. Jest nieskończona ilość możliwości. Należy je tylko dostrzec, a wtedy żadna podróż nie będzie nudna – to wylkuczone. Tu nie ma czasu na rutynę. Każdy dzień jest inny i pełen niespodzianek. Nigdy nie wiadomo co się zdaży przed zachodem słońca.

 

Nie tylko niezwykłe miejsca, ale także przypadkowo poznani ludzie przyczynili się do tego, że moja wyprawa była niezapomniana.

To była zdecydowanie największa przygoda mojego życia i jeśli o tym tylko pomyślę, jestem szczęśliwa, że miałam odwagę podjąć decyzję o podróży dookoła świata.

 

Artykuł ukazał się w 2. Numerze Polskiego Magazynu „Orzełek”